Warto umieć odróżnić głos od beczenia barana, warto czasem zatrzymać się na chwilę, stanąć obok i przyjrzeć się dokąd podąża to stado…

Prowadzenie bloga przypomina mi trochę dzieciństwo, zwłaszcza kiedy ma się „fajnych” znajomych, nawet takich, których się nigdy na oczy nie widziało – ważne, że są w sieci, tak jak koleżanki i koledzy z podwórka pochowani w swoich mieszkaniach w dzień niepogody. W dobrą pogodę wszyscy stawiają się przed piaskownicą lub trzepakiem przed blokiem. Wystarczy rzut oka, aby stwierdzić czy są wszyscy, czy może kogoś brakuje. Jeśli kogoś nie ma, nie przyszedł, zaraz snują swoje przypuszczenia, że coś musiało się stać, że chory, albo ma zakaz wychodzenia na dwór. Zawsze się ktoś znajdzie, kto pierwszy poleci zapuka do drzwi i zapyta. To ważne, aby wiedzieć i nie strzępić daremnie języka, kiedy czas na wspólną zabawę ucieka. Kiedy już wszystko wiadomo, że dajmy na to, Jacek dziś nie przyjdzie, bo ma karę, a Agatka katar, to dziatwa dzieli między siebie zadania i po chwili już wiadomo, kto pierwszy będzie szukał, a reszta się chowa.

Zgoła inaczej ma się rzecz, kiedy po podwórku lotem błyskawicy rozjedzie się wiadomość, że któreś z dzieci wyjeżdża lub przeprowadza się do innego miasta, a nie daj Boże za granicę.
Wtedy dziatwa siada w swojej ulubionej kryjówce z dala od widoku dorosłych i w skupieniu rozprawia na ten temat tak długo, jak ważny dla grupy był kolega lub koleżanka.
Jeśli podwórko jest pełne dzieci, to jedna strata aż tak bardzo nie boli, chyba, że był to ktoś, kogo wszyscy lubili i darzyli największym z możliwych zaufaniem. Inaczej to wygląda na pustawym podwórku, gdzie z rzadka uda się zebrać kilkoro dzieci i zabawić w gonionego. Tutaj strata staje ciosem w samo serce.
Ale od czego w końcu jest serce i od czego dusza, jak nie od przeżywania ciągłych strapień i uciech.

W tych podwórkowych większych i mniejszych paczkach bywa, jak w każdej prawie społeczności, że znajdzie się lider, za którym reszta poszłaby nawet w ogień; znajdzie się też ofiara losu – popychadło, z którego naigrywa się reszta. W każdej grupie jest też samotnik – myśliciel o bardziej lub mniej artystycznej duszy lub filozoficznym usposobieniu. Zanim dziatwa zrozumie, że to ktoś wyjątkowy, to wpierw  nazywają takiego dziwadłem.

Podwórkowe podjazdy i rozgrywki, a potem ulica na ulicę; dzielnica przeciwko dzielnicy, itd..
Zawsze się znajdzie uważny „selekcjoner”: jego zadaniem jest obserwacja i podkupywanie co ważniejszych zawodników celem wzmocnienia własnej drużyny.

Są też i tacy, którym to własne podwórko nie pasuje, albo tak bardzo zbrzydło, że zaczyna zerkać w kierunku innych: wpierw zajrzy i niby od niechcenia wejdzie, a potem zagada raz i drugi i gdy stwierdzi, że tutaj też bawią się w to samo, ale zupełnie inne obowiązują reguły, to zagadnie, zaczepi i, jeśli zaproszą, zostanie.

Często bywa też i tak, że kiedy zbliża się termin ważnych rozgrywek pojawia się ktoś, kto podkupuje inne dzieci z mocniejszych podwórek obiecując, że zagrają w jego drużynie i też dostaną medal. Zaczyna się wojna nerwów, kompletowanie zespołów za wszelką cenę, aby tylko wypaść jak najlepiej w turnieju, by wygrać…

Byłem już na kilku podwórkach, po których dziś ledwo ślad został: jedni dali się porwać, inni sami sobie dokądś poszli, a jeszcze inni, kiedy zrozumieli, że nie tędy droga, że dzieleniem małego na jeszcze mniejsze nic się nie zbuduje, zaprzestali w ogóle wychodzić; siedzą gdzieś w swoich eremach i medytują w ciszy nie zwracając uwagi na spory, kto kogo podkupił, kto gdzie poszedł, a kto zdradził.

Uczymy się współczesnego świata, uczymy się na własnych błędach i dobrze jeśli z tych błędów potrafimy wyciągać właściwe wnioski, gorzej, gdy dajemy się urabiać niczym ciemna masa plastykowa, a jeszcze gorzej, kiedy rozum zastępuje owczy pęd. Myślę, że warto uważać na przewodnika, który prowadzi stado w kierunku urwiska. Warto umieć odróżnić głos od beczenia barana, warto czasem zatrzymać się na chwilę, stanąć obok i przyjrzeć się dokąd podąża to stado…